sobota, 30 marca 2013

chapter fourth

*14 lutego 2015 - Charlotte*
Ludzie mówią o tym dniu "walentynki". Ja preferuję nazywanie tego dnia sobotą. Przecież nie dzieje się wtedy nic szczególnego. Oczywiście oprócz obściskujących się na każdym koku zakochanych, którzy zapełniają swoją obecnością wszystkie kina, restauracje i kawiarnie. Jakoś mnie to nie interesowało. Powód? Nie jestem zakochana. Nigdy nie byłam. Nigdy mi na nikim nie zależało. I jak na razie wątpię, żeby kiedykolwiek zaczęło zależeć.

Po raz ostatni przejechałam po ustach czerwoną szminką, po czym wrzuciłam ją do swojej torebki. Wyszłam z domu, trzaskając z całej siły drzwiami. Charlie pewnie jeszcze odsypiał wczorajszego kaca, także zgaduję, że niezbyt go to ucieszyło.
Po wyjściu z budynku skierowałam się w bardzo dobrze znaną mi stronę. Szłam powoli, wsłuchując się w rytmiczny stukot koturn i muzykę płynąca z moich słuchawek. Sięgnęłam do torebki, w której po chwili odszukałam opakowanie, na którego widok uśmiech sam wtargnął mi na twarz. Z kieszeni czarnych rurek wyciągnęłam zapalniczkę, którą zawsze nosiłam przy sobie. Odpaliłam jednego papierosa, po czym zaciągnęłam się dymem. Mogę śmiało przyznać, że to było już uzależnienie. Nie mogłam wytrzymać bez nikotyny dwóch godzin, a co dopiero jednego dnia.

Dochodząc na miejsce wyrzuciłam na chodnik niedopałek papierosa, po czym doczołgałam się pod drzwi. Otworzył mi chłopak z potarganymi włosami i kilkudniowym zarostem. Nie miał na sobie koszulki, przez co oglądałam właśnie jego umięśnioną klatkę piersiową w całej okazałości.
-Właśnie na ciebie czekałem - uśmiechnął się zalotnie, przepuszczając mnie w przejściu. Weszłam do środka, przechodząc do salonu. Poczułam na swoim biodrze jego dłoń, która powoli zsuwała się coraz niżej. Zrobiłam krok w przód, wyswobadzając się tym samym spod jego dotyku.
-Do rzeczy Tom. Masz? - spytałam, rozglądając się po znanym pomieszczeniu. Kanapa, dwa fotele, stolik, telewizor stojący w kącie pokoju. Czyli od mojej ostatniej wizyty nic się tutaj nie zmieniło. Ciągle ta sama prostota i ten sam bałagan.
-Złotko. Ja miałbym nie mieć? - zaśmiał się ironicznie, po czym podszedł do stolika i spod kilku czasopism wygrzebał woreczek z białym proszkiem - Ale chyba pamiętasz jeszcze warunek? - pomachał mi opakowaniem tuż przed oczami.
-Jak mogłabym zapomnieć - powiedziałam, podchodząc do niego powoli i przejeżdżając dłonią po jego nagim torsie. Wspięłam się na palce i musnęłam jego usta, co natychmiastowo pogłębił. Czułam w tej chwili obrzydzenie do samej siebie. Wiedziałam, co stanie się później i wcale nie byłam z tego powodu zadowolona. Zawsze kończyło się tak samo. Ale z drugiej strony nie miałam innego wyjścia. Od narkotyków ciężko jest się uwolnić, a ja zdecydowanie wolałam to rozwiązanie, niż skończyć z nałogiem. Nie wiem, czy umiałabym to zrobić. Wiele razy słyszałam, albo czytałam o ludziach, którym udało się wygrać, zwyciężyć, ale ja jednak nie byłam jeszcze na to gotowa. Za dużo szczęścia mi to dawało, żeby tak po prostu o tym zapomnieć.

~*~

Leżałam na podłodze, bezczynnie wpatrując się w sufit. Błogą ciszę przerywał tylko miarowy oddech Charliego, który od kilku minut pogrążony był w głębokim śnie. Przeniosłam wzrok na jego twarz, uważnie jej się przyglądając. Moje relacje z tym chłopakiem były co najmniej dziwne. Sypiamy ze sobą, ale nie jesteśmy razem. Pewnie każdy uznałby to za dziwne, ale dla mnie był to po prostu czysty interes. Brunet był zdecydowanie w moim typie, ale nie czułam do niego nic. Bo czy można poczuć coś do osoby której się nawet nie zna?



przepraszam, że taki krótki rozdział, ale zupełnie nie miałam czasu na pisanie i na komentowanie Waszych blogów (zaraz to nadrobię), a zależało mi, żeby dodać rozdział jeszcze przed świętami :>
no więc życzę Wam wszystkim zdrowych, radosnych i pogodnych Świąt Wielkanocnych oraz mokrego dyngusa (który w tym roku najprawdopodobniej będzie polegał na nawalaniu się śnieżkami :3)
5 komentarzy = następny rozdział

wtorek, 5 marca 2013

chapter third

*14 lutego 2015 - Niall*
-Zayn, Niall, Louis, Liam! Chodźcie tutaj - rozmowę przerwało mi nawoływanie naszego menadżera. Nigdy go nie lubiłem. Zdecydowanie wolałem Paula. Ale co poradzić? Paul odszedł z własnej woli. Nikt nawet nie podsunął mu tego pomysłu. Chciał się po prostu skupić na rodzinie. Chyba oczywistą rzeczą było, że znajdziemy kogoś na zastępstwo. Ale wcale nie oznacza to, że trafiliśmy na odpowiednia dla nas osobę.
Niechętnie pożegnałem się z Felicity i kończąc rozmowę zamknąłem laptopa. Chciałem trochę podrażnić Mike'a, więc nigdzie się nie spiesząc, zacząłem snuć się w stronę sceny tempem ślimaka. Zrezygnowałem jednak z tego, widząc, że gość zaraz wybuchnie. Automatycznie przyspieszyłem kroku i po chwili znajdowałem się obok reszty zespołu. Obok tej niezwykle denerwującej marudy stał Harry z czapką na głowie, spod której nie było widać jego loczków. Gdy wszyscy skierowaliśmy na niego wzrok, chłopak zdjął czapkę. Od razu coś mi nie pasowało. Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle.
-A teraz gadać! - odezwał się Mike.
-Ale co?
-Który mu wyprostował włosy?!
Wszyscy automatycznie przenieśliśmy wzrok na Louisa.
-No co? - odezwał się Tomlinson - Nie moja wina, że uciął sobie drzemkę. Przecież był świadomy konsekwencji - próbował się jakoś bronić, ale widząc minę Hazzy po prostu zwiał. Wszyscy, poza menadżerem, wybuchliśmy śmiechem widząc dwóch głąbów ganiających się po scenie.
-To wcale nie jest śmieszne! - Mike ryknął tak głośno, że musiałem sobie zatkać uszy dłońmi, aby nie mieć przypadkiem uszkodzonego słuchu - Za dwie godziny zaczyna się koncert, a za cztery wchodzicie na scenę! Zakręcenie mu tych włosów to dodatkowe marnowanie czasu!
-Nie przesadzaj. To zajmie tylko kilka minut, a sam przed chwilą potwierdziłeś, że zostały nam cztery godziny - wtrąciłem się, nie mogąc już dłużej tego słuchać.
-Nie przerywaj mi! - wydarł się jeszcze głośniej, niż zwykle. Czasami możliwości jego głosu mnie przerażają.
-Możemy już iść? - spytałem, całkowicie ignorując jego uwagę.
-Tak! - po raz kolejny krzyknął, po czym odwrócił się i odszedł, zaciskając dłonie w pięści.
Przyglądaliśmy mu się, dopóki nie zniknął nam z pola widzenia. Jeszcze chwilę trwaliśmy w ciszy, którą postanowił przerwać Louis.
-Nie myślał ktoś o zwolnieniu go?
-Trzyletnia umowa - mruknął z niezadowoleniem Harry.
-Ale są też plusy. Jeszcze niecałe dwa lata i wolność! - wykrzyknąłem, kierując ręce i wzrok ku niebu.

~*~

Staliśmy całą piątką za kulisami, niecierpliwie czekając na pozwolenie na wejście na scenę. Mocniej ścisnąłem trzymany w ręce mikrofon, a wolną ręką poprawiłem słuchawkę znajdującą się w moim uchu. Opuszczając rękę natknąłem się swoją dłonią na dłoń Zayna. Odwróciłem wzrok w jego stronę i uśmiechnąłem, co chłopak natychmiastowo odwzajemnił, po czym poklepał mnie po ramieniu. Zaraz po tym usłyszeliśmy tak długo wyczekiwane słowa i ruszyliśmy przed siebie.



~*~

Nareszcie koniec koncertu. Kocham naszych fanów, ale te krzyki mogą być na serio męczące. Zwłaszcza, gdy ktoś spał do piątej rano, bo menadżer postanowił zrobić wcześniejszą pobudkę, aby móc urządzić później jeszcze jedną próbę. Serio nie cierpię tego gościa. Ale trudno. Jeszcze tylko spotkanie z fanami i mamy wolne.

~*~

Zmęczony opadłem na poduszki, zakrywając głowę jedną z nich. Moje oczy zaczynały opadać ze zmęczenia, jednak jak zwykle błogi spokój przerwał mi Mike.
-Koncert był znośny, ale mam kilka sugestii, jak moglibyście się poprawić. Po pierwsze Louis - zwrócił się do Tomlinsona - mógłbyś przestać się na wszystkich rzucać. Po drugie Harry - głowę miałem dalej zakrytą poduszką, ale byłem prawie pewny, że w tym momencie przeniósł wzrok na Stylesa - mógłbyś nie latać do łazienki w trakcie występu. Po trzecie Niall - w tym momencie nie wytrzymałem. Pewnie znowu zacząłby narzekać, że skakałem po scenie jak kangur, albo przedłużyłem swoją przemowę.
-Wypierdalaj stąd i daj mi spać! - wrzasnąłem, po czym rzuciłem w niego jedną z kilku leżących obok mnie poduszek.
Nasz menadżer tylko burknął pod nosem kilka niezrozumiałych dla mnie słów, po czym wyszedł z tourbusa, rzucając przepełnione jadem słowa "przyjdę jutro".
Odetchnąłem z ulgą, gdy usłyszałem dźwięk zamykających się drzwi, po czym ponownie zamknąłem oczy, starając się zasnąć.


no to już wiecie kim jest przyjaciel Felicity :D
przepraszam za to, że rozdział jest krótki, ale nie mam czasu na napisanie dłuższego :c
dzisiaj wylatuję do Londynu, także następny pewnie pojawi się z lekkim opóźnieniem :<
5 komentarzy = następny rozdział C:

piątek, 22 lutego 2013

chapter second

*14 lutego 2015 - Felicity*

Chłodny, zimowy wieczór zapowiadał się niepozornie. Wszystko było tak jak zawsze. No może z jednym wyjątkiem. Na dzisiejszy dzień przypadała data czternastego lutego. A to oznacza tylko jedno-walentynki. Felicity już od dłuższego czasu nie była miłośniczką tego święta. No bo po co w ogóle je obchodzić, skoro nie jest się zakochanym? Jeżeli nie ma się przy boku osoby, z którą chcesz dzielić wszystkie rozterki, smutki i radości? Co prawda zawsze można liczyć na obecność przyjaciół, ale to i tak nigdy nie będzie to samo uczucie. Jeszcze bardziej denerwujący był fakt, że tego dnia zakochane pary widziało się jeszcze częściej, niż zwykle. Zapełniały większość ulic, parków, kawiarenek. Były po prostu wszędzie. A po co to wszystko? Żeby pochwalić się swoją miłością i jeszcze bardziej zdołować samotnych.


Dziewczyna zapatrzona w swoje buty powoli snuła się ulicami miasta, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na otaczających ją przechodniów. Co chwila czuła lekkie uderzenia w ramię, albo spychanie na bok. Ale w sumie nie było to nic dziwnego. W końcu to Londyn. Tutaj każdy się gdzieś spieszy.
Gdy usłyszała dźwięk przychodzącego sms-a, wyjęła jedną rękę z kieszeni, po czym znajdując w torebce telefon, drżącą z zimna dłonią odblokowała ekran.

"Wejdź o 18 na skypa :)"

Po przeczytaniu nadawcy na jej twarz wkradł się ledwo widoczny uśmiech. Mimo, że przyjaciela widywała bardzo rzadko, ich relacja nie gasła. Każda rozmowa zbliżała ich do siebie jeszcze bardziej. Znali się od najmłodszych lat, byli dla siebie niczym rodzeństwo, a mimo to przy każdym spotkaniu mieli do obgadania co najmniej tysiąc przeróżnych rzeczy. Począwszy od promocji nowej płyty, a skończywszy na niepohamowanym śmiechu spowodowanym nową reklamą proszku do prania. Najbardziej niesamowite było jednak to, że do tej pory się sobie nie znudzili. Bardzo często po jakimś okresie przyjaźni tematy do rozmowy się wyczerpują i zachowanie drugiej osoby powoli zaczyna być nudne i irytujące. Bardzo znane jest tez powiedzenie "Przyjaźń damsko-męska nie istnieje. W końcu ktoś się w sobie zakocha". To w przypadku tej dwójki jest kolejną bujdą. Owszem, kochają się, ale wyłącznie jak rodzeństwo.

Dziewczyna nic nie odpisała, tylko schowała swojego iphona z powrotem do torebki.
Szczelniej opatuliła szyję blado różowym szalikiem, poprawiła czapkę i ponownie wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
~ * ~
Minuta, dwie, trzy, cztery, pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści. Czas leciał, a on ciągle nie był dostępny. Z nudów zaczęłam uderzać palcami o blat biurka, wystukując jakiś rytm.
W końcu nie wytrzymałam z nudów. Weszłam na internet i po zalogowaniu się na twittera zaczęłam sprawdzać interakcje. Jak zwykle pierwsze wyświetlone tweety to spam dotyczący One Direction. Zaśmiałam się pod nosem widząc niektóre z nich, ale w tym momencie momencie na ekranie pojawił się widok, na który czekałam. Zaakceptowałam połączenie i nałożyłam na uszy słuchawki.

-Pół godziny spóźnienia-wypomniałam chłopakowi, gdy tylko zobaczyłam jego twarz na monitorze.
-No wiem, ale nic na to nie poradzę. Próba się przedłużyła-obdarował mnie jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, ukazując tym samym rząd równych, śnieżnobiałych zębów.
-O której macie koncert?
-Za dwie godziny. Ale zaraz muszę kończyć. Jeszcze czeka mnie zrobienie fryzury, dobranie stroju, próba mikrofonów i bla bla bla-zaczął gestykulować rękoma, zapewne naśladując menadżera. Jak zwykle doprowadził mnie tym do śmiechu-No więc jakie plany na walentynki?
-Stos komedii romantycznych, MacBook, pudełko chusteczek i słoik nutelli-wyszczerzyłam się do niego-A u ciebie?
-Czwórka chłopaków, mikrofon, menadżer nie dający ani chwili spokoju i jakieś pięć tysięcy rozwrzeszczanych fanek.
-A co tam u chłopków?
-Harry ciągle chodzi jakiś poddenerwowany.
-Próbowaliście z nim porozmawiać?
-Żeby raz-westchnął-Muszę już iść-powiedział w tym samym momencie, w którym usłyszałam, jak ktoś ich woła-Zadzwonię jutro-obiecał z szerokim uśmiechem i zakończył połączenie.


jak sądzicie? kim jest przyjaciel Felicity? c:
i błaaagam! KOMENTUJCIE ;___;

poniedziałek, 11 lutego 2013

chapter first

*12 października 1997*
Po szybie spływały krople deszczu, wytyczając na szkle plątaninę mokrych śladów. Za oknem była jedynie mgła unosząca się nad ziemią i zasłaniająca widoczność jakichkolwiek obiektów znajdujących się dalej, niż pięć metrów od budynku, w którym mieściło się miejscowe przedszkole.
Przyglądała się temu mała dziewczynka. Zazwyczaj chętna do zabawy z rówieśnikami, lecz teraz ze smutkiem opierająca się o parapet i starająca się dostrzec za oszklonym obiektem cokolwiek. Nie liczyło się dla niej co to będzie. Ważne, żeby tylko nie spoglądać na roześmiane twarze innych dzieci.
Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł do niej mały chłopiec ubrany w sztruksowe spodnie i zwykłą czerwoną bluzkę na krótki rękaw. Chodzili razem do jednej grupy, ale była tu dopiero drugi dzień, przez co nie zdążyła się z nim zapoznać.
-Ej. Czemu jesteś smutna? Uśmiechnij się. Jak chcesz, to możemy iść się pobawić. Tam są takie fajne klocki i wczoraj zbudowałem z nich dużą wieżę. Na pewno ci się spodoba. O! I jest jeszcze taki duży misio z kolorową kokardką w czarne kropki i on ma napis "i love you". I jeszcze dzisiaj się bawiłem takim fajnym czerwonym samochodzikiem...-przerwała mu, nie chcąc tego dalej słuchać:
-Przestań tyle mówić-na jej słowa brunet wygiął usta w podkówkę i w geście obrażenia odwrócił się, po czym odszedł, splatając ręce na wysokości klatki piersiowej.
Jeszcze chwilę postała przy oknie, po czym zrezygnowana podeszła do grupki dziewczynek, które bawiły się lalkami. Niezbyt ją to w tej chwili interesowało, ale wyglądanie na zewnątrz zaczęło ją już nudzić, także postanowiła zająć się czymś chociaż trochę ciekawszym.
Jednak to też nie wyczarowało na jej twarzy uśmiechu. Wiadomo, że każde dziecko w tym wieku miewa swoje humorki, także wcale nie trzeba się dziwić jej zachowaniu. Ciężko było jej się odnaleźć w nowym miejscu wśród zupełnie obcych dla niej osób.
Odwróciła wzrok od lalki, by następnie skierować go na wiszące nierówno na żółtej ścianie drewniane, kolorowe literki. Znała cały alfabet na pamięć i bez problemu potrafiła wymienić wszystkie, nawet nie spoglądając na "ściągawkę". Była to zasługa rodziców, którzy od urodzenia wpajali jej, że ma dążyć do perfekcji i nigdy się nie poddawać. Jak do tej pory nie potrafiła zrozumieć ich zachowania, ale cóż...W końcu była tylko dzieckiem...
Zabawa z nowymi "koleżankami" też nie przypadła jej do gustu, więc podniosła się z podłogi i poprawiając na włosach opaskę z motylkiem skierowała się w stronę wcześniej poznanego chłopaka. Niepewnie stąpała po kolorowej kolorowej, piankowej podłodze. Nie wiedziała, jak brunet zareaguje. Może się uśmiechnie, a może nie będzie chciał więcej z nią rozmawiać. Na jej małej twarzyczce zagościł uśmiech, gdy chłopczyk widząc ją wyszczerzył swoje ząbki, chociaż kilku brakowało, po czym odsunął się trochę, robiąc jej tym samym miejsce obok siebie. Przedstawili się sobie, zaczęli rozmowę i tak to się zaczęło...
W tym samym czasie w zupełnie innym przedszkolu, dzielnicy, mieście, kraju mała dziewczynka siedziała w kącie sali, wypłakując łzy w rękaw bluzki. Po raz kolejny nikt nie chciał się  nią bawić, po raz kolejny jej stara przyjaciółką powiedziała do niej "jesteś głupia". Słowa, które nie chciały wylecieć jej z głowy, tylko cały czas ją zadręczały, powodując myśli "co takiego zrobiłam, że mnie już nie lubi?".
W ręku trzymała swojego ukochanego misia, bez którego nigdzie się nie ruszała. Było to całkowicie zrozumiałe przez wszystkich, gdyż każde dziecko w wieku czterech lat ma swojego ulubionego pluszaka, którego wszędzie ze sobą zabiera.
-Co ja takiego zrobiłam misiu?-spytała cicho, a po jej policzku spłynęła kolejna łza-Czemu Emily już mnie nie lubi?-odczekała chwilę licząc na jakąkolwiek odpowiedź-Ty chyba też-zrobiła obrażoną minkę-Gdybyś mnie lubił, to byś coś powiedział-zezłościła się na pluszaka i za całej siły rzuciła nim w przechodzącego akurat obok chłopczyka, odwróconego do niej tyłem.
-Ała!-Gdy tylko poczuł uderzenie spojrzał na blondynkę.
-Przepraszam-powiedziała cicho, spuszczając głowę.
-Nic się nie stało. To i tak nie bolało-uśmiechnął się i usiadł po turecku obok dziewczynki.
-Dlaczego ze mną rozmawiasz?
-Bo jesteś fajna-wyszczerzył swoje białe ząbki-Emily mówiła, że mamy z tobą nie rozmawiać, ale nie wiem dlaczego.
-Bo mnie nie lubi. Tak jak wszyscy tutaj.
-Nie prawda. Ja cię lubię-szeroko uśmiechnął się po raz kolejny.

no i jest pierwszy rozdział :D co o nim sądzicie? podoba Wam się? c:

prologue

Czy zastanawialiście się kiedyś jak to jest, kiedy musisz dokonać największego wyboru w swoim życiu? Dla każdego jest on w innej sytuacji. Czasami dotyczy kierunku, w którym chcesz się kształcić, a kiedy indziej osoby, z którą zamierzasz spędzisz resztę życia. Ale co jeżeli musisz przyznać się przed samym sobą do tego kim jesteś? Do tego co czujesz? Kiedy współczujesz, darzysz przyjaźnią, kochasz, albo nienawidzisz? Tak odmienne uczucia, które przeplatać się będą w tej historii na okrągło. W historii o prawdziwym, realnym życiu. Nic nie jest usłane różami tak jak w bajkach i nie zawsze kończy się happy endem...

witam na moim już trzecim blogu! :D dwa poprzednie były koszmarne i nie warte przeczytania, ale mam nadzieję, że ten przypadnie Wam do gustu :3